Na początku chciałbym powitać wszystkich zebranych gości i podziękować organizatorom za możliwość zabrania głosu w temacie, który bardzo dobrze wpisuje się w problematykę poruszaną dziś na naszym Wydziale. Temat mojego wystąpienia dla niektórych osób może się wydać dość kontrowersyjny i tak zaiste będzie. Problematyka in vitro i aborcji wraca do nas bardzo często jak sprawnie rzucony australijski bumerang. Czasami mamy już dość i chcielibyśmy powiedzieć, że to już koniec, że sprawa jest zamknięta, że należy zakazać metody in vitro jak i całkowicie zakazać dokonywania aborcji, bo jest to niewyobrażalne zło. Moje wystąpienie nie będzie do końca naukowym referatem opisującym suche fakty, które dotyczą tych dwóch zjawisk, a bardziej próbą naświetlenia problemu jakimi są próby (czy może bardziej pasowałoby powiedzieć dokonania), najpierw tworzenia życia, a później zabierania go w tak bestialski sposób jakim jest aborcja.
Ale od początku – nawiązując do tematu. Ktoś zapyta – czemu zabawa w Boga, co oznacza takie, a nie inne postawienie problematyki? O czym można mówić tytułując swoje wystąpienie „Zabawa w Boga”? Zabawa przede wszystkim kojarzy się z beztroskim okresem dzieciństwa, które każdy z nas pewnie wspomina z błogim uśmiechem na twarzy kiedy to łapiąc się za szmaciane lalki czy swoje ulubione zabawki potrafiliśmy spędzić bez żadnych zmartwień i problemów połowę dnia, właśnie na zabawie. Nie trzeba też tłumaczyć jak ważne dla rozwoju psychicznego, socjologicznego i fizycznego dziecka są zabawy w gronie rówieśników, zabawy z rodzicami czy też zabawy z samym sobą. Zabawą było też wyobrażanie sobie rzeczy, których nie mogliśmy dostać, tylko dlatego że tego chcieliśmy. Wyobraźnia dziecka jest nieskończona i nieobliczalna. Sam dobrze pamiętam jak wiele razy wyobrażałem sobie, bawiąc się z rówieśnikami, że jestem strażakiem, policjantem czy inną postacią, którą wybieraliśmy na potrzeby tego co planowaliśmy robić. Stawialiśmy siebie samych w miejsce tych wyimaginowanych osób. Takie postrzeganie „bawienia się” nie wywołuje żadnych złych skojarzeń, więcej, służy ono rozwojowi każdego z nas, a jeśli służy rozwojowi to jest także dobre. Jednak nie każda zabawa zmierza ku dobremu. Tak właśnie będzie z zabawą w Boga, czyli stawianiem siebie samego w miejscu Boga, spychanie Go na drugą pozycję w hierarchii wartości.
Zacznijmy od in vitro. Sam ten termin oznacza z języka łacińskiego „w szkle”, czyli jest to metoda zapłodnienia polegająca na doprowadzeniu do połączenia komórki jajowej i plemnika w warunkach laboratoryjnych, poza żeńskim układem rozrodczym, czyli w środowisku, powiedzmy naturalnym. Nie będę się zagłębiał w samą istotę tego na czym dokładnie polega sztuczne zapłodnienie, bo jak mówiłem nie jest to moim celem. Bardziej skupię się na tym, że jak często określa się metodę in vitro jako sposób leczenia bezpłodności to w istocie tak nie jest. Tak, należy to jasno stwierdzić – in vitro nie jest metodą leczenia bezpłodności! Jest próbą postawienia sobie za cel, stworzenia życia w warunkach, które nie mają nic wspólnego z naturalnym poczęciem dziecka. Jak to zauważa ks. prof. Antoni Bartoszek w wywiadzie dla Gościa Niedzielnego zatytułowanym nomen omen „Zabawa w Boga”: „Istota zła moralnego techniki in vitro nie wypływa przede wszystkim z tego, że z racji zabijania embrionów „nadliczbowych” (czyli tych zarodków, których nie wykorzysta się do umieszczenia w macicy, poprzez dokonanie tzw. embriotransferu) sprzeciwia się piątemu przykazaniu Bożemu. In vitro w pierwszej kolejności łamie przykazanie pierwsze: <<Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną!>>”. Następnie na postawione pytanie „Czy bawimy się w Pana Boga?” odpowiada: „Bóg w raju skierował do człowieka dwa nakazy. Pierwszy: czyńcie sobie ziemię poddaną, czyli np. rozwijajcie medycynę – wolno wam tworzyć sztuczne serce, respirator, który wspomaga oddychanie, inkubator, który wspiera rozwój wcześniaka”. Techniki te w jakiś sposób są imitowaniem natury i w tym kontekście niektórzy zapytają, że skoro posuwamy się tak daleko to czemu nie możemy skorzystać z techniki in vitro? I znów cytat ks. Bartoszka: „Wracając do raju: człowiek otrzymuje też drugie polecenie od Boga – ze wszystkich drzew wolno wam zrywać, ale nie z drzewa poznania dobra i zła. Drzewo poznania symbolizuje granicę między stworzeniem a Stwórcą”. Jak się kończy historia Adma i Ewy każdy wie, ale właśnie próba zerwania owocu z drzewa zakazanego jest próbą przekroczenia tej granicy i postawienia siebie w miejscu Boga. Czym grozi stawianie siebie na miejscu Najwyższego chyba nie trzeba tłumaczyć. W dalszej części tego wywiadu ks. prof. Antoni Bartoszek zaznacza następującą rzecz: „Proszę zwrócić uwagę, że na początku mówiono o in vitro jako o <<technice sztucznej reprodukcji>>. Dziś nawet jej zwolennicy boją się słowa <<produkcja>> i mówią o <<technice leczenia bezpłodności>>”. To eufemizm mający na celu ukrycie faktu, że w procederze in vitro nie chodzi o żadną terapię czy leczenie, a jedynie o produkcję życia. To bardzo ważna uwaga! Franciszek Kucharczak zaznacza z kolei, że znaczenie słów jest poddawane bezustannej obróbce. Kiedy w 1993 r. Sejm zajmował się projektem ustawy o „ochronie prawnej dziecka poczętego”, wyszła mu z tego ustawa o „ochronie płodu ludzkiego” (ustawa z dnia 7 stycznia 1993 r. o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży [Dz. U. z 1993 r., nr 17, poz. 78]). Zmiana wydaje się być niepozorna, ale skutki są zastraszające! To słowo płód jest tutaj najważniejsze. Czemu nie dziecko poczęte? No bo dziecko poczęte to człowiek, płód już niekoniecznie. Posłowie nie mogliby się zgodzić na możliwość „usunięcia” dziecka, ale już na usunięcie płodu tak. Dziecko człowiekiem jest tak samo jak młodzieniec w wieku 15 lat, czy starzec w wieku 85 lat! A płód? Jak to zauważył ojciec metody in vitro w Polsce, prof. Marian Szamatowicz „płód jest potencjałem na człowieka”. Wnioski nasuwają się same – dziecka nie można trzymać w lodówce, „potencjał” już tak. Dziecka nie można wylać do ścieków, ale „potencjał” można.
Polskie ustawodawstwo nie reguluje dziedziny, w której dosłownie chodzi o śmierć i życie. Jest to moralnie, politycznie i społecznie skandaliczne! Uchwalenie prawa bioetycznego w Polsce jest ważne, ale jak podkreśla to ks. prof. Franciszek Longchamps de Berier (prawnik i członek Komisji ds. Bioetyki przy KEP): „złe prawo bywa bardziej szkodliwe niż zło wynikające z braku prawa”. Zaznaczmy jednak, że zwolennikom i autorom każdej liberalnej (wolnościowej) ustawy o in vitro trzeba uświadomić dwie sprawy. Pierwsza: choć co prawda nikt z nas nie był gametą (komórką jajową i plemnikiem), ale każdy z nas był embrionem. Dlatego naszym obowiązkiem wynikającym z ludzkiej solidarności jest ochrona bliźnich, w tym miejscu nazwanych embrionami, choć wypadałoby powiedzieć ochrona ludzi-dzieci poczętych i w tym sensie nie możemy pozwolić na jakiekolwiek manipulacje! Druga rzecz to kwestia zbawienia. I znów ks. Longchamps de Berier: „Co zrobią autorzy ustaw zezwalających na in vitro i ich zwolennicy, gdy się opamiętają? Jak będą przeciwdziałać daleko idącym konsekwencjom ustaw? To są sprawy bardzo poważne i już dziś ryzykują swoje zbawienie”. Choć jak to mówiłem wcześniej, że polski system prawny nie reguluje kwestii życia i śmierci to sytuacja ta wygląda trochę paradoksalnie. Na straży życia ludzkiego od jego poczęcia stoi Konstytucja – art. 38 deklaruje, że ludzkie życie jest wartością zasadniczą. Ale już inne normy powodują, na tle których dyskusja czy embrion to człowiek jest bezzasadna. Wystarczy przywołać prawo spadkowe, w którym mogą dziedziczyć poczęte dzieci (o ile urodzą się żywe i popiszę się czarnym wisielczym humorem – nikt ich wcześniej nie usunie...). Tutaj nie ma wątpliwości – od poczęcia mamy do czynienia z człowiekiem. Jeśli więc dopuścimy metodę in vitro to czy nie staniemy się krajem, w którym spadkobierców będziemy trzymać w lodówce? Wyobraźmy sobie sytuację – rozmowa dwóch starszych panów i jeden mówi: „wiesz, ja swoim dzieciom zostawiam spory majątek, mogą go roztrwonić, niech się bawią i szaleją, nacieszyłem się nimi przez całe życie, sprawiali mi wielką radość swoim śmiechem jak byli dziećmi, swoimi odwiedzinami jak już się ode mnie wyprowadzili, i też teraz kiedy szykują się na pożegnanie ze mną”, drugi zaś na to odpowiada: „moje dzieci na razie są zamrożone, żonę mam młodą, niegotową jeszcze na macierzyństwo, ale powiedziałem jej, że po mojej śmierci jeden z „embrionów” musi się urodzić, a skoro będzie żywy to i niezły spadek po ojcu dostanie”. Gorzej jeśli małżonka sama zabawi się majątkiem męża, a na dziecko „z probówki” zdecyduje się parę lat po śmierci tatusia. Dziwna to by była sytuacja gdy spadkobierca rodzi się parę lat po śmierci spadkodawcy! Jak taką sytuację rozwiązałby sąd? Jednego jestem pewien, nie chciałbym być na miejscu tego sędziego. No i idąc dalej, w obecnie obowiązującym stanie prawnym, jak tłumaczy to ks. Bartoszek: „wykluczone jest zabicie nawet jednego nadliczbowego embrionu”. Niech na dowód starczy powołanie się na przepisy ustawy o Rzeczniku Praw Dziecka (ustawa z dnia 6 stycznia 2000 r. o Rzeczniku Praw Dziecka [Dz. U. z 2000 r., nr 6, poz. 69]) – art. 2 ust. 1: „W rozumieniu ustawy dzieckiem jest każda istota ludzka od poczęcia do osiągnięcia pełnoletności”. Jeśli tak stawiamy sytuację to ja się czasami zaczynam zastanawiać o czym my w ogóle dyskutujemy? Może dyskusja nie powinna się toczyć o to jak należy „stwarzać” nowe życie a kiedy dochodzi do zapłodnienia? Z definicji zapłodnienie jest to moment połączenia się komórek rozrodczych (komórki męskiej i żeńskiej) w wyniku czego powstaje nowa komórka nazywana zygotą.
Tym sposobem dosyć płynnie przeszliśmy do tematu aborcji. Aborcja (z łaciny abortus lub abortio – poronienie, wywołanie poronienia), czyli zamierzone i przedwczesne zakończenie ciąży w wyniku interwencji zewnętrznej, np. działań lekarskich. Przeważnie w efekcie dochodzi do śmierci zarodka lub płodu. Taka definicja już sama w sobie narzuca albo błędy w logicznym rozumowaniu osoby, która ją tworzyła, albo świadczy o hipokryzji tej osoby. Powtórzę „w efekcie dochodzi do ŚMIERCI zarodka lub płodu”. Ktoś powie, że się czepiam słówek, ale skoro ten zarodek czy płód nie jest człowiekiem to jak można mówić o jego śmierci? Śmierć jest stanem charakteryzującym się ustaniem oznak życia. A skoro coś żyje, choćby nie wiem jak małe było i jaki kształt w danym czasie obrało to nazwijmy to po imieniu – zygota, morula, blastula, embrion, zarodek czy płód jest człowiekiem i nie zmieni tego nic! Tak więc od połączenia się ze sobą dwóch komórek rozrodczych – kobiecej komórki jajowej i męskiego plemnika mamy do czynienia z nową istotą ludzką. Dobitnie wyraził to zmarły niedawno światowej sławy kardiolog i pulmonolog, prof. Andrzej Szczeklik, który tłumaczył, że lekarz ma tu do czynienia od początku z człowiekiem, a nie z dwiema komórkami (wypowiedź dla miesięcznika „Znak” w debacie o in vitro): „W obliczu osiągnięć współczesnej genetyki nie sposób stwierdzić, że zarodek staje się człowiekiem dopiero po upływie tygodnia czy też pięciu tygodni od chwili poczęcia. Zarodek po pięciu tygodniach nie będzie bardziej człowiekiem, ponieważ jest nim już w chwili poczęcia”.
O aborcji powiedziano już wiele, ale zawsze można powiedzieć więcej. Ja w tym miejscu wybiorę tylko parę ostatnich szalonych pomysłów osób, które powinny dawać przykład i jako autorytety naukowe powinny wskazywać na rzeczy, które z czysto naukowego punktu widzenia dowodzą, że dziecko już w łonie matki zasługuje na bezwzględną ochronę! Nie tak dawno Francesca Minerva, filozof i etyk medyczny z uniwersytetu w Oxfordzie stwierdziła, że najmłodsze dzieci (podkreślam słowo DZIECI, chodzi w tym miejscu o niemowlęta, które są już po porodzie) nie są prawdziwymi osobami, a więc ich zabicie w pierwszych dniach po urodzeniu niewiele różni się od aborcji.
„Lekarze powinni mieć prawo do zabijania noworodków, kiedy są one niepełnosprawne, zbyt kosztowne lub po prostu niechciane przez swoich rodziców” - pisze w artykule, który wywołał bardzo duże oburzenie wśród innych etyków, którzy stanowisko Minervy określili mianem „nieludzkiego”. Artykuł ten opublikowano w „Journal of Medical Ethics”. Dr Minerva, która swoje badania przeprowadziła razem z Alberto Giublinim, z Uniwersytetu w Mediolanie, utrzymuje, że „aborcja” po narodzeniu dziecka (sam termin „aborcja po narodzeniu dziecka” jest dla mnie osobiście stwierdzeniem nie tyle nieludzkim, co po prostu idiotycznym) powinna być dopuszczalna w takich samych przypadkach jak „zwykła” aborcja. Dalej twierdzi też, że noworodek, tak jak dziecko w łonie matki, musi dopiero rozwinąć swoje nadzieje, cele i marzenia - do tego momentu, z moralnego punktu widzenia, nie jest osobą. Jej słowa wywołały ogromne oburzenie wśród innych etyków i polityków w Wielkiej Brytanii. Największy atak przeprowadzono na stwierdzenie Minervy o tym, że nawet zdrowe dziecko może zostać „zgaszone” (tak, użyła słowa zgaszone), jeśli matka zdecyduje, że nie może się nim opiekować.
Bardzo szybko w polskiej prasie ukazała się odpowiedź na artykuł Franceski Minervy i Alberta Giubiliniego. Waldemar Kompala w „Rzeczpospolitej” mówi, że „możemy porozmawiać o legalizacji narkotyków czy prostytucji. Ale nie o legalizacji ludobójstwa!”. Autor pisze: „<<Minerva i Giubilini znajdują moralne usprawiedliwienie dla zabicia noworodka. Argumentują, iż jest on tylko „potencjalną osobą”, nie posiada zatem wszystkich atrybutów istoty ludzkiej i nie ma „moralnego prawa do życia” (...) Autorzy nie zatrzymują się w pół kroku, idą dużo dalej. Twierdzą, iż tzw. aborcja postnatalna powinna być dozwolona także w przypadku dzieci zdrowych, gdyby ich przyjście na świat „oznaczało zbyt duże obciążenie dla rodziców, jak również dla społeczeństwa” (...) Decyzja zależałaby przede wszystkim od zbadania „potencjału” egzystencji dziecka (gdyby urodziło się chore) oraz określenia, na ile jego pojawienie się może obniżyć standardy życia całej rodziny (gdyby urodziło się zdrowe). „Nowe stworzenie wymaga ze strony rodziców energii, opieki i pieniędzy, których często nie ma w nadmiarze. Można uniknąć takiej sytuacji, dokonując aborcji, lecz czasami jest to niemożliwe”>>. Jeśli zatem matka zapomni zażyć pigułki antykoncepcyjnej, nie założy partnerowi na czas prezerwatywy czy spóźni się z decyzją o aborcji – nic straconego. Zawsze będzie mogła pozbyć się noworodka, zabijając go po porodzie. Gdybyśmy zalegalizowali „postnatalną aborcję”, musielibyśmy również przedefiniować pojęcie ludobójstwa. Czy moglibyśmy z czystym sumieniem potępiać np. masakrę Ormian w Turcji? Ubolewać nad losem ofiar ukraińskiego Hołodomoru? Czy Trybunał w Hadze miałby moralny mandat do osądzania zbrodni popełnianych przez afrykańskich rzeźników? Ale ten duet nie jest osamotniony w swojej walce o bardziej „etyczne” podejście do medycyny. Najsłynniejszym i najczęściej występującym w mediach zwolennikiem mordowania noworodków jest Peter Singer, australijski filozof i bioetyk, obrońca praw zwierząt i promotor weganizmu, profesor amerykańskiego uniwersytetu Princeton. Dla Singera zabicie dziecka jest moralnie neutralne. W przeciwieństwie do spożywania wołowiny, które jest moralnie naganne. Co ciekawe, w swojej pokrętnej argumentacji Singer mimochodem przyznaje rację przeciwnikom aborcji, twierdząc, iż zarówno płód w łonie kobiety, jak i noworodek są „istotami żywymi”. „Rozróżnianie między płodem a noworodkiem to fikcja. Powinniśmy postawić sobie inne pytanie: czy fakt, że mamy do czynienia z realnym człowiekiem, odbiera nam prawo do pozbawienia go życia" – zastanawia się Singer w książce „Przemyśleć życie i śmierć”. Jak jest odpowiedź? Oczywiście, że nie odbiera! Singer idzie dalej! W wywiadzie dla niemieckiego tygodnika „Der Spiegel” filozof zaproponował, by wprowadzić 28-dniowy „okres próbny” dla nowo narodzonego dziecka. W tym czasie rodzice mogliby jeszcze podjąć decyzję o zabójstwie. W maju 2010 r. ten „wybitny” australijski myśliciel miał wziąć udział w konferencji na Wydziale Prawa i Administracji UW poświęconej prawom zwierząt. Kilku zaproszonych prelegentów odmówiło wystąpienia u boku Singera i konferencję odwołano. Jacek Żakowski pisał wówczas w „Gazecie Wyborczej”: „Jedną z fundamentalnych wartości akademickich jest otwartość na pluralistyczne poglądy i twórcze konfrontacje. W Polsce umacnia się zaś akademicka cenzura wymuszana przez konserwatywno-katolicki radykalizm. Nawet rektor nie wstydzi się już przyznać, że unika otwartej dyskusji z poglądami, których nie podziela. To ogranicza nasz udział w globalnych debatach i wkład w obieg idei. (...) Dla nauki jest to samobójstwo. Dla uniwersytetu to kompromitacja”. Autor zatytułował swój komentarz „"To nie Princeton, to Warszawa”, przypominając, jak ogromnym prestiżem cieszy się w świecie macierzysta uczelnia Singera. Ja osobiście mam na to tylko jedną odpowiedź dla redaktora Żakowskiego: „To Warszawa, to nie Auschwitz”. Jeśli jednak chciałby on prowadzić uczone dysputy z Josefem Mengele, ja mu tego prawa nie odbieram!
Kończąc już swoje wystąpienie chciałbym nawiązać do powyższych przemyśleń i pozwolić sobie zacytować fragment opowiadania Philipa K. Dicka „Przedludzie” z października, uwaga! 1974 r.:
„O Boże! - wykrzyknęła matka na jego widok - Coś ty, na Boga, robił?
- Ja... widziałem... ciężarówkę aborcyjną - powiedział przez łzy.
- I myślałeś, że to po ciebie?
W milczeniu kiwnął głową.
- Posłuchaj, Walterze - powiedziała Cynthia Best przyklękając i ujmując jego drżące dłonie - Obiecuję ci, ja i twój ojciec obiecujemy ci, że nigdy cię nie odeślemy do Centrum Powiatowego. Zresztą, jesteś już za duży. Zabierają tylko dzieci do dwunastego roku życia.
- A Jeff Vogel?
- Rodzice oddali go tuż przed wejściem w życie nowego prawa. Teraz zgodnie z prawem nie można by go zabrać. Ciebie też nie mogą zabrać. Zrozum, ty masz dusze. Prawo mówi, że dwunastoletni chłopiec ma dusze. Nie możesz więc być zabrany do Centrum Powiatowego. Rozumiesz? Jesteś bezpieczny. Ilekroć widzisz ciężarówkę aborcyjna, wiedz, że to nie po ciebie. Nigdy po ciebie. Rozumiesz? To po jakieś inne, młodsze dziecko, które nie ma jeszcze duszy, po przedczłowieka. Dla ciebie najważniejsze jest, że z punktu widzenia prawa jesteś bezpieczny, niezależnie od tego, co sam czujesz, rozumiesz?
- Tak - powiedział kiwając głową.
- Przecież wiesz to wszystko?
- A wiesz, jak to jest, kiedy się czeka codziennie, czy ktoś nie przyjdzie i nie wepchnie cię do
klatki w ciężarówce... - wybuchnął gniewem i żalem.
- Twoje obawy są nieuzasadnione.
- Widziałem, jak zabierali Jeffa Vogela. Płakał, a oni otworzyli tył ciężarówki, wepchnęli go do środka i zamknęli.
- To było dwa lata temu. Jesteś tchórzem. - Matka spojrzała na niego gniewnie - Twój dziadek by cię wychłostał, gdyby cię teraz zobaczył i usłyszał, co mówisz. Twój ojciec nie. On by się tylko uśmiechał i powiedział coś od rzeczy. Minęły dwa lata i dobrze wiesz, że przekroczyłeś limit wieku! Jak... - szukała odpowiedniego słowa. - Jesteś zdeprawowany.
- On już nie wrócił.
- Może ktoś, kto chciał mieć dziecko, pojechał do Centrum Powiatowego, znalazł go i adoptował. Może ma teraz lepszy zestaw rodziców, którzy go lubią. Trzyma się je tam trzydzieści dni, zanim się je zlikwiduje. To znaczy uśpi - poprawiła się.
Walter nie poczuł się uspokojony. Wiedział, że „uśpić” kogoś to określenie z języka mafii. Odsunął się od matki nie szukając już u niej pocieszenia. Była u niego przegrana; ujawniła coś o sobie, jakieś źródło swoich przekonań, myśli, może nawet czynów”.
Piotr Tyrawa