• Foto-03.JPG
  • Foto-02.jpg
  • Foto-06.JPG
  • Foto-01.jpg
  • Foto-05.JPG
  • Foto-08.jpg
  • Foto-07.jpg
  • Foto-04.JPG

Serce jak dzwonDobrze jest czasem spotkać podobnych do siebie. A, spotykamy ludzi każdego dnia. Wielu nawet nie jest przez nas zauważonych. Inni, to zwykle tacy, którzy zwracają uwagę na siebie z racji ich szaleństwa. Słowo „szalony”. W zależności od okoliczności, stylu życia, człowiek bywa postrzegany jako szalony. Raz jest to ładunek treści pozytywnej, ale innym razem negatywnej. Spotykamy też różne odmiany tego pojęcia: szaleniec, zwariowany, nieobliczalny itp. Tym razem pojęcie „szalony” odnosi się zarówno do konkretnej osoby jak i konkretnego stylu życia. Bywa też, że człowiek pozwala sobie w pewnym momencie na odrobinę szaleństwa, gdy ma ku temu odpowiednie warunki. Wielu wprost powiada, że nawet Bóg kocha wariatów, dlatego tylu ich stworzył. Ale oprócz ludzi szalonych spotykamy również postawy pełne szaleństwa. I choćby jedną z odmian szaleństwa jest miłość, która - powiadają - że jeśli nie jest szalona, nie jest też miłością. Matce potrzeba 20 lat, żeby syna wychować na człowieka, zaś inna kobieta zrobi z niego szaleńca, wariata w ciągu 20 minut. I jak nie mówić tu o szaleństwie? Jakże wiele innych można snuć przykładów o szaleństwach i osobach szalonych. Można by w kilku zdaniach, czy pikantnych określeniach związanych z „szaleństwem” urządzić ciekawy kabaret. Pozostawmy jednak te dywagacje na inną okazję. Idźmy teraz ku naszej rzeczywistości jaka miała miejsce przed paroma dniami. Otóż jest 7 marca, piątek, godziny popołudniowe. Wracam z zajęć z Wrocławia jadąc drogą w kierunku Łodzi.

Tuż na obrzeżu miasta przy drodze z plecakiem stoi młody człowiek machając ręką bym się zatrzymał. Zdecydowałem. Zatrzymawszy się, podróżnik otworzywszy drzwi auta i głęboko nachyliwszy się spojrzał na mnie i rzekł z pewnym zaskoczeniem: „O!, widzę księdza! A czy mógłbym się zabrać z księdzem?” Jeśli jesteś porządnym człowiekiem, to tak – odpowiadając na jego pytanie ze szczyptą ironii! Po tych słowach usłyszałem: „No, proszę księdza, ja rzeczywiście jestem człowiekiem szalonym, zwłaszcza licząc w dzisiejszych czasach na podróż „okazyjną” – rzekł ów młodzieniec. Poniekąd prawdę Pan mówi. Ale po chwili „turysta” dodał: „Proszę księdza, nie ukrywam, że jestem szalony, ale nie w złych sprawach”. Aaaaa, jeśli tak, to proszę wsiadać – skwitowałem. Plecak położył na tylnym siedzeniu, sam usiadłszy z przodu zaczął nieśmiało gawędzić, nasłuchiwać, obserwować moje reakcje.

Po wstępnych kilku pytaniach do mnie skierowanych: skąd to ja wracam, dokąd jadę, czym się zajmuję na co dzień, i jeszcze kilku podobnych pytaniach, dodał: „no muszę wyjaśnić księdzu, dlaczego to ja jestem szalony. Pewno już ksiądz niezbyt ma pozytywny obraz o mnie. Prawda?”. Na chwilę jakby lekko się zasmucił i chciał ode mnie potwierdzenia jego słów. Jednak zostawiwszy jego pytania zaproponowałem, aby wpierw powiedział, skąd wraca, co porabia na co dzień, czym się zajmuje? „Aaaa, jeśli o to chodzi, to chętnie księdzu trochę opowiem o swoim życiu. Czy ksiądz chciałby posłuchać?”. Oczywiście, bardzo chętnie - odpowiedziałem. Zamieniłem się niemal cały w słuch. Najpierw przedstawił się, że ma na imię Grzesiek. Ma 24 lata i jest studentem. Wraca z Wrocławia do domu na weekend. Postanowiłem odwiedzić tym razem moich dziadków, bo ich bardzo kocham, szanuję” - zaznaczył. „Co pewien czas jeżdżę do nich, aby podziękować im za moje wychowanie i wychowanie mojego brata”. W tym momencie mój współpodróżnik lekko zawiesił głos. Zauważyłem, iż wziął nieco głębszy oddech. W moim odbiorze, był to odruch jakiegoś uczucia smutku. Ale po krótkiej chwili ponownie wrócił do swoich dziadków. Oznajmił mi, niemal w trybie oświadczenia, że dziadkowie dla niego są świętością. Dodał, że gdy był małym jeszcze chłopcem, stracił rodziców i został mu jedynie nieco młodszy brak i dziadkowie. To właśnie oni wzięli ich pod swoją opiekę. Byli – jako podkreślił – dla niego i brata „wszystkim”. Zaczął przywoływać wiele szczegółowych historii z życia. Co chwilę podkreślał, mówiąc: „proszę księdza, ja byłem dość trudnym typem człowieka”. A dlaczego niby tak Pan sądzi? – zapytałem. „Oj, bo ja zawsze byłem bardzo dowcipnym, żywym chłopakiem. Babcia zawsze mi powtarzała: nasz Grzesiek „Szalony”. Ale wiem, że robiła to z wielką miłością do mnie. Pamiętam, jak często mnie i brata tuliła do siebie. Zawsze powtarzała: moje kochane dzieci. I moja babcia i mój dziadek byli dla mnie i pozostaną na zawsze nie tylko dziadkami, ale wspaniałymi rodzicami. Opowiadając „Szalony” swą historię życia, widziałem i wyczuwałem w jego głosie, nadzwyczaj wspaniałe serce wypełnione wielką miłością i wdzięcznością.

Aby dać nieco chwilę wytchnienia memu rozmówcy, wiedząc też, jak to bywa z sytością studenta, zaproponowałem, abyśmy na chwilę zatrzymali się przy gościńcu na obiad. Z propozycji skorzystał. Usiadłszy przy stoliku, po złożonym zamówieniu, zaproponowałem, że do tematu dziadków powrócimy w aucie, a teraz – jeśli może – niech coś powie na temat swoich studiów. Okazało się, że „szalony” jest wzorcowym studentem, nie tylko pod względem nauki. Otrzymał już kilka nagród, wyróżnień z racji na aktywność na uczelni, działalność wolontariacką i zaangażowanie w duszpasterstwo akademickie. Z własnej woli odwiedza chorych w szpitalu, pomaga słabszym w nauce, udziela dzieciom i młodzieży korepetycji. Zabrzmiało to dość poważnie i zaskakująco jak na człowieka szalonego. Sięgnąwszy do swojej aktówki wyjął pewne dokumenty, z których wynikało, że nie jest to konfabulacja, lecz rzeczywistość. W tym momencie kelner podał nam obiad. „Szalony” zanim wziął do ręki łyżkę, wykonał znak krzyża, a następnie dodał: „proszę księdza, tego nauczyli mnie dziadkowie, tego nigdy nie zapominam. Nie pamiętam też, bym kiedykolwiek opuścił Mszę św. w niedzielę czy święta kościelne”. Słowa te skomentowałem: no widzę, że rzeczywiście mam do czynienia z „szalonym”, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Grzesiek uśmiechnął się i przystąpiliśmy do konsumpcji obiadu.

Po obiedzie wróciwszy do samochodu, ruszyliśmy w dalszą podróż. Mój pasażer sam szybko powrócił do zawieszonego tematu: dziadków. Przywoływał wiele, naprawdę bardzo wiele trudnych chwil, które dzielił z dziadkami, tak pod względem materialnym, jak i zdrowotnym dziadków. Wielokrotnie musiał pozostać w domu zamiast iść do szkoły, gdyż widział, że potrzeba zaopiekować się chorymi dziadkami. Nawiązując zaś do obecnego wolontariatu wobec chorych, których odwiedza, podkreślał, że tej postawy nauczyło go życie. I teraz, ilekroć spotyka człowieka chorego, nie przechodzi wobec niego obojętnie. Stąd będąc studentem, mając chwilę wolnego czasu, śpieszy sam do chorych – do szpitala, domów prywatnych, by – jak dodał – być samarytaninem, zdrowym katolikiem. Od czasu do czasu stawiałem mu dość prowokujące pytania, np. dotyczące życia towarzyskiego, jak często z kolegami chodzi na imprezy, jak często baluje na imprezach zakrapianych itp. Gdy to usłyszał, głośno się zaśmiał i dodał: „pewno ksiądz mi nie uwierzy, ale jeszcze w ustach nie miałem ani papierosa, ani alkoholu. I dodam jescze, że jest mi z tym bardzo dobrze. I może to zabrzmi dziwnie, ale dzięki temu mam wielki szacunek wśród kolegów i nie tylko”. No to widzę, że już wiem, dlaczego Pan określił się słowem „szalony” - dodałem. To nie tylko wynika z temperamentu czy charakteru Pana, ale jak słyszę, wynika to z wychowania, z postawy życia, która w dzisiejszych czasach przez wielu może być nazwana „szaloną, nienormalną”. Ja jednak chcę Panu szczerze pogratulować. Zapewne Pan słyszał o św. Pawle – „szaleńcu Bożym”, o Ojcu. Maksymilianie - nazwanym „Szaleńcem Niepokalanej”. Chciałbym i ja Panu życzyć jeszcze większego szaleństwa tego rodzaju. A tak na serio, to jak się już zdążyłem przekonać, jest Pan nie tylko "szalonym", ale w swej istocie dość nietypowym chłopakiem, studentem w oczach wielu. Dlaczego? – dodałem - bo takich ludzi na tym świecie jest coraz mniej, coraz mniej się ich spotyka na co dzień. Na te słowa mój współpodróżnik żywo zareagował broniąc się poniekąd, że jest to jego codzienna, normalna postawa. Może i tak, ale to normalna postawa w oczach Pana, a jak to jest w oczach innych?

Pomyślałem sobie w tym momencie. Mój Boże! Szkoda, że te słowa i to piękne świadectwo życia, nie słyszy wielu ludzi młodych, ale także i dorosłych ku ich zawstydzeniu. Osobiście byłem zbudowany, wprost zaskoczony jego postawą, ale też poirytowany przywołując w pamięci zachowania niektórych osób, które w kontekście tego świadectwa, wielokrotnie też w kontekście ich profesji, rodzą mieszane uczucia. Wiedziałem, że powoli zbliża się koniec naszej wspólnej podróży. To „szaleństwo” Pana Grzegorza poruszyło mnie głęboko. Czułem, że obok mnie siedzi ktoś, komu jak na dzisiejsze czasy, pewno nie jest łatwo znaleźć zrozumienie, uznanie. Powoli kończąc rozmowę „Szalony” skierował do mnie w tonacji powagi słowa: „Mam prośbę do księdza. Proszę pomodlić się za moich zmarłych rodziców, i za moich żyjących rodziców - dziadków. Proszę też pomodlić się za mnie i mojego brata. Chciałbym też księdzu powiedzieć, że mój brat też jest szalony. Czasem go naprawdę podziwiam, bo zawstydza mnie swoją piękną, godną podziwu postawą. Jest ode mnie młodszy o cztery lata, ale jego dojrzałość życiowa sięga osoby w pełni dorosłej. Może kiedyś uda się go księdzu poznać. Chętnie byśmy mogli razem wtedy porozmawiać. Mam kochanego brata”. I cóż chciałoby się dodać do takich słów? Zbliżając się do celu podróży, zapytałem: „czy Pan ma jakiś upominek dla dziadków?. „Tak, mam powiedział. A po chwili sięgnął do swojego plecaka i wyjął dwa serca pięknie wyrzeźbione w drewnie, a na każdym z nich naklejone podobizny, fotografie - babci i dziadka. Wiozę im serce swoje, ale to są tylko symbole mojego serca jakie mam i będę zawsze dla nich miał. Mam nadzieję, że będzie to dobry prezent".

W tym momencie musieliśmy zakończyć wspólną podróż. Przy wychodzeniu z auta dodał: „Bardzo serdecznie dziękuję księdzu za wspólną podróż, dziękuję za obiad, ale dziękuję także za rozmowę i modlitwę. Poznał ksiądz szalonego człowieka. Niech ksiądz takich też zabiera, gdy będą stać przy drodze” – mówiąc uśmiechnął się Grzesiek. I jeszcze dodał: „Będę pamiętał o księdzu w modlitwie i opowiem o księdzu moim zmarłym i żyjącym rodzicom”. Podawszy rękę zamknął drzwi. Ruszyłem w dalszą podróż. Nastała cisza – pozorna cisza. Bowiem w głowie wciąż fungowały usłyszane słowa. I jeszcze długi odcinek drogi przemierzałem w ciszy zimowo-wiosennej aury. Po chwili pomyślałem sobie. Pan Bóg wciąż stwarza „szalonych” by zawstydzać wielkich tego świata. Jestem przekonany, że mimo wielu różnych zdarzeń, przygód, ten dzień pozostanie na długo w mojej pamięci. Świadectwo „Szalonego” pewno nie tylko na mnie, ale każdego, kto zapozna się z treścią tego świadectwa, pozostanie pod wielkim wrażeniem i zachętą, inspiracją do tego, by może i w naszym życiu coś więcej podjąć, zmienić, dodać, zwłaszcza, że przeżywamy Wielki Post – czas nawrócenia i pokuty. Na koniec chciałbym serdecznie pozdrowić Wszystkich podobnych „Szalonych”, a wiem, że w środowisku w którym jestem na co dzień, jest ich wielu.

Amicus